Dwudziesty pierwszy dzień lutego – część 1

Czytelnicy mojego bloga mogą odnieść wrażenie, że skupiam się głównie na tragicznych wspomnieniach… Niestety traumy o wiele mocniej zakotwiczają się w mojej pamięci niż te miłe wspomnienia. Na dodatek wyrzuty sumienia też coraz mocniej dają o sobie znać. Trzeba było być grzecznym chłopcem a nie…

Nieważne!

Wiecie… Nigdy jakoś nie buntowałem się przeciwko temu co mnie spotkało. Ludziom, którzy mają niepełnosprawność od urodzenia lub czasu niemowlęcego łatwiej jest zaakceptować deficyty w sprawności niż osobom, które nabyły ją w późniejszym czasie. Ci pierwsi po prostu nie zaznali dobrodziejstw sprawności. Tym bardziej, jeśli w dzieciństwie były izolowane od rówieśników, jak ja. Jednak mimo iż nie buntowałem się przeciwko niepełnosprawności, to był we mnie inny bunt. Bunt przeciwko traktowaniu mnie inaczej… Bunt przeciwko nieakceptowaniu… Bunt przeciwko sytuacji w domu… A potem bunt systemowy… Ale to taka dygresja. Wracam do tematu.

Życie z niepełnosprawnością, szczególnie z dziecięcym porażeniu mózgowym czterokończynowym jest ogromnym wyzwaniem. Człowiek jest całkowicie uzależniony od pomocy innych osób. Normalną rzeczą jest, że w którymś momencie przyjdzie kryzys psychiczny. U mnie nałożył się na kryzys finansowy oraz bardzo nieszczęśliwą, chorą miłość. Wręcz obsesję. Podjąłem więc decyzję o zakończeniu swojego żywota. Obmyślałem jak to zrobić dłuższy czas. W końcu tydzień po Walentynkach coś we mnie pękło… Tego dnia, dokładnie 26 lat temu, zrobiłem największą zbrodnie w swoim życiu. I nie był to tenże akt samobójczy.

Poprosiłem mojego brata, 11-letnie dziecko, o wsypanie mi do ust 86 sztuk silnych tabletek zwiotczających mięśnia. Gdyby próba się udała, zniszczyłbym bratu życie. W chwili gdy leki zaczęły działać, zadzwoniłem do kolegi i powiedziałem mu co wziąłem. Resztkami zdroworozsądkowego myślenia postanowiłem ratować nie tyle siebie, ile brata. Co ciekawe – wcześniej dzwoniłem do wielu innych osób, nikogo nie było w domu. To był okres gdy komórki dopiero wchodziły na rynek ludzie mieli tylko telefony stacjonarne. Internetu nie było. To taka dygresja skierowana do pokolenia Z. Kolega szybko oddzwonił. Powiadomił mamę. Mama spytała mnie czy to prawda. Potwierdziłem. I zacząłem odpływać. Pamiętam, że jeszcze chciałem mamie puścić utwór Sweet Noise „Bruk”, ale już miałem kłopoty z nastawieniem taśmy w odpowiednim miejscu na kasecie.

Pogotowie podobno długo nie przyjeżdżało i ojciec dzwonił na policję. Pamiętam jeszcze jak przez mgłę, że leżałem na podłodze a lekarz prał mnie po pysku bym nie usnął. I pamiętam jeszcze syreny karetki. To, co potem się działo w mojej głowie, to temat na zupełnie inną opowieść.

Ze względu na okres rozliczeń ze skarbówką, uprzejmie proszę o ofiarowanie mi – oczywiście jeśli nie macie komu – 1,5% podatku.

KRS: 0000270809 CEL SZCZEGÓŁOWY: WRZESZCZ, 2244

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *